Ponad 10 lat temu zaczalem jezdzic na safari polaczone z polowem sumow na most pomiedzy Namibia i Botswana. Poczatkowo wszystko ukladalo sie pomyslnie i nikomu to nie przeszkadzalo i zawsze otrzymywalem pozwolenie na przejsciu granicznym z Botswany. Tak bylo az do pewnego dnia kiedy pewien officer zarzadzil zmiane i odmowil mi wjazdu na most. Pozniej probowalem kilkakrotnie, ale bez skutecznie. Wtedy zaczalem podjezdzac pod most z drugiej strony bez przejezdzania przez granice. W porze suchej dojazd byl latwy. Natomiast w porze deszczowej trzeba bylo zostawic samochod okolo kilometra od mostu i przejsc przez busz gdzie mozna bylo wejsc albo na bawola, albo na lwa lub innego niebezpiecznego gada. Ale jakos zawsze sie udawalo. Kiedy woda czesciowo opadla mozna bylo podjechac blizej lecz zwiazane to bylo z pewnym ryzykiem zjazdu samochodu do rzeki. Wielokrotnie udawalo sie mi przejechac tamtedy bezpiecznie az do ostatniej wyprawy tydzien temu. Samochod zagrzazl i zsuwal sie coraz bardziej do rzeki. Naped na cztery kola i wyciag nie pomagal. Z daleka zauwazyli mnie policjanci i przybyli na pomoc. Najpierw tylko dawali madre rady,ktore nie byly w praktyce najmadrzejsze. Po dwoch godzinach dyskusji i probowania z czteremo policjantami udalo sie mi bezpiecznie wyjechac . Pomagali mi jak mogli bo by musieli ze mna zostac tam na noc, bo byl to teren nadgraniczny. Cala wyprawa zakonczyla sie pomyslnie, a wiadomosc o mnie rozeszla sie po calej okolicy. Kolejnego dnia kiedy ponownie tam pojechalem tylko droga prowadzaca przez granice. Wszyscy mnie juz tam znali i dostalem po kilku latach ponownie legalne pozwolenie. A policjanci co mi pomagali wyjechac to tylko sie usmiechali. Tak wiec kilku godzinne zmaganie z samochodem wyszlo mi na dobre.
Innym razem pewien ogromnej budowy misjonarz pragnal przywiezc z Polski swoim kolegom wspaniale, wedzone polskie kielbaski. Na lotnisku przy kontroli celnej celnicy powiedzieli, ze nie moze ich wwiesc do kraju. Wtedy on nie mogl zrozumiec jak to takie wspaniale kielbaski zostawic dla innych, albo oddac do wyrzucenia. Szybko odpowiedzial, ze jezeli nie mozna ich wwiesc to on je tutaj zje. Celnicy zrobili wielkie oczy, ale mu pozwolili. W tym samym czasie jego koledzy czekali na lotnisku i nie wiedzieli co sie stalo. Lecz z daleka ktorys zobaczyl jak ten potezny misjonarz siedzi na podlodze i powoli zajada kielbaski. Byli strasznie zaskoczeni taka sytuacja, ale nie mieli mozliwosci kontaktu z nim. Celnicy go uwaznie obserwowali i widzieli, ze chlop nie odpusci i pewnie te kielbaski bedzie jadl przez caly dzien, az je wszystkie zje. Zrobilo im sie glupio, bo wszyscy na niego patrzyli i psul im opnie, i pewnie im takze apetyt rosl na te kielbaski. Po dobrej godzinie jedzenie zmienili zdanie i mu pozwolili zabrac kielbaski dla kolegow. A kiedy po trzech latach z kolejnego urlopu wracal to go poznali i bez kontrolowania powiedzieli, my wiemy, ze ty znowu masz te swoje kielbaski. Nie ma problemu mozesz je zabrac dla kolegow. Ostatecznie przeprawa z celnikami wyszla mu na dobre i nigdy wiecej go nie kontrolowali, a koledzy byli bardzo wdzieczni za wspaniale polskie kielbaski.