Na mojej pierwszej misji dowiedzialem sie, ze sa dwie wioski, gdzie nadal mieszkaja ludzie zarazeni na trad. Do pierwszej wioski pojechalem bez katechisty. Szybko z daleka zauwazylem, ze wsrod moich parafian byli tredowaci: jedni tylko z kikutami na rekach, bez palcow, innym brakowalo czesci nogi, jeszcze inni mieli tylko polowe nosa, albo twarz wykrzywiona przez trad, Pierwszy widok nie byl najciekawszy. Wszyscy chcieli goraco przywitac nowego misjnarza. Zarowno chorzy na trad jak i zdrowi bez zadnych objaw zakazenia tradem. Kazdy chcial uscisnac moja dlon. Najpierw bylem leko przerazony, lecz po chwili sobie powiedzialem: „co ma byc to niechaj bedzie”. I z usmiechem na ustach i lekko drzaca dlonia z wszystkim sie przywitalem. Mocno przygladalem sie zarazonym na trad. Oni chyba to zauwazyli, ale chyba juz do tego byli przyzwyczajeni. Wkrotce pojawili sie inni zdrowi parafianie,ktorzy z wszystkimi sie witali. Wtedy poczulem wiekszy spokoj w duszy i na ciele. Takie byly poczatki.
Druga wioska, gdzie dawniej mieszkali tylko tredowaci byla polozona tuz obok glownej misji. Dawniej mieszkali tam tylko tredowaci. Takie bylo prawo, ze wszyscy zarazeni tradem musieli tam mieszkac. Byli skazni na wlasne przetrwanie. Po wynalezieniu lekarstwa panstwo otoczylo ich swoja opieka. Kazdy mial swoja chatke i otrzymywal lekarstwo i jedzenie. Coraz wiecej ludzi nabieralo odwagi, aby ich odwiedzic. Po kilku latach czesc tredowatych umarla, a reszta powrocila do swoich rodzin z zaleczonym juz tradem.
Chatki pozostaly puste w dosc dobrym stanie. Nikt nie chcial tam mieszkac na dluzej. Panstwo postanowilo zrobic tam centrum rolnicze, na szkolenia dla rolnikow. Ci co przyjezdzali tam na roznego rodzaju seminaria mieszkali tam tylko na krotko. W tym samym czasie ja organizowalem duzo sportowych programow dla naszej mlodziezy i mlodziezy z Namibii. Zazwyczaj byly to jednodniowe spotkania. Pewnego dnia musieli zostac na noc bo pojechali zobaczyc Wodospady Viktoria.. Wtedy zlatwilem im nocleg wlasnie w Centrum Rolniczym, bo bylo dosc tanie. Poznym wieczorem wrocilismy z Wodospadow, wiec mlodziez byla bardzo zmeczona, ale tez zadwolona. Szybko zadomowili sie w Centrum Roniczym nie wiedzac, ze tam dawniej mieszkali tredowaci. I wszystko skonczyloby sie pieknie gdyby ktos z naszej mlodziezy im nie wspomnial, ze dawniej tutaj mieszkali tredowaci. Ta wiadomosc prawdziwie porazila ich tradem. Wiekszosc z nich do rana przesiedziala na krzeslach albo na zewnatrz hatki. Trad wystraszyl ich na dobre.
Rok wczesniej przed uzyskaniem niepodleglosci przez Namibie stacjonowali tam zolonierze ONZ z Polski. Czesto odwiedzali nasze polskie siostry pracujace na granicy z Zambia. Ktoregos razu spotkalem kilku z nich u siostr. Chcieli oni koniecznie zobaczyc moja prace misyjna w Zambii. Serdecznie ich zaprosilem. Przyjechali do Zambii bez zapowiedzenia, bo telefony tam nie dzialaly. Pojechalismy do wioski tredowatych. Pojawilismy sie w wiosce bez wczesniejszego zapowiedzenia, ale mimo wszystko wielu ludzi przyszlo nas powitac. Na widok tredowatych zolnierze zostali jakby sparalizowani. Ja przywitalem sie z nimi bardzo serdecznie podjac kazdemu swoja dlon. Natomiast zolnierze schowali swoje rece i tylko glowami do nich kiwali. Byl to nieco smutny widok, ale tredowaci tym sie nie przejmowali. Zonierze byli bardzo mocno zaskoczeni radoscia tredowatych i ich pieknymi tancami.
Pozniej pojechalismy do sasiedniej wioski. Tam juz nie bylo tredowatych, chociaz zolnierze z uporem ich wypatrywali. Spotkalismy tam mala grupe ludzi urzedujacych pod drzewem przy beczce piwa miejscowego. Zolnierze chcieli zobaczyc ich tance i posluchac ich spiewow. Oczywiscie zolnierze nie znali jezyka miejscowego, wiec im to przetlumaczylem. Oni mi odpowiedzieli ze za darmo nie beda tanczyc. Jeden z zolnierzy szybko ofiarowal im 50 dolarow. Ludzie miejscowi byli zaszokowani taka iloscia pieniedzy, bo za nie mogliby kupic trzy duze beczki piwa i pic przez miesiac. Zabawa zaczela sie na dobre. Jezyki sie rozwiazaly, a ja bylem tlumacza. Ludzie koniecznie chcieli, zeby zolnierze z nimi sie napili bo dali im tyle pieniedzy. Natomiast zolnierze nadal byli wystraszni tradem, bo musileli ze w tej wiosce takze jest trad i od kubka moga sie zarazic. Ciagle ktos podchodzil z kubkiem piwa, ale zolnierze tylko glowanmi krecili ze nie chca. Mowili mi zebym im powiedzial, ze oni raczej nie pija piwa. Wtedy ja przetlumaczylem, ze zolnierzom nie podaje sie w byle jakich kubkach. Wowczas przyniesili dosc piekne kubki z piwem. Zolnierze ponownie odmowili. Wtedy ja im przetlumaczylem, ze musi im podac jakas mloda ladna dziewczyna. Szybko ladna dziewczyna przyniosla dla nich piwo na tacy. Zolnierze ponownie poprosili mnie zembym im przetlumaczyl, ze nie chce. Wtedy ja im przetlumaczylem, ze to nie moze byc kobieta ubrana w jakieklwiek ubranie, ale musi byc ladnie ubrana. To juz bylo troche trudniejsze zadanie, zeby znalezc ladne ubranie w malej wiosce. Po nieco dluzszym czasie byla bardzo ladna dziewczyna w bardzo pieknym ubraniu, ponownie z piwem dla zolnierzy. Nasi zolnierze byli zaskoczeni ich serdecznoscia. I pytali mnie dlaczego oni sa tacy uparci. Oczywiscie nie znali tajemnicy mojego tlumaczenia. Piwa nie chcieli ale dziewczyna im sie spodobala. Wtedy im powiedzialoem, zeby nie robili im przykrosci, ale wzieli piwo i udawali ze pija. Wiec tak zrobili i ukradkiem wylewali piwo na ziemie. Pewnie zolnierze pamietaja to piwo do dzisiaj.
W tej samej wiosce tredowatych byl najlepszy katechista z calej parafii. Na rekach pozostaly mu tylko koncowki palcow, a nogi trad zjadl do kostek. Chodzil o kulach, Natomiast glowy trad nie dotknal. Byl on bardzo inteligentny. Uslyszane kazanie mogl po chwili powtorzyc prawie w 100 procentach. Rowniez jego zona byla zarazona tradem, natomiast ich corka nie byla zarazona tradem, tylko wyspecializowala sie w oszukiwaniu. Pewnego dnia przyjechala do naszego miesteczka, gdzie mielismy glowna misje. Wydala wszystkie pieniadze i nie miala za co wrocic do swojej wioski oddalonej o okolo 50 kilometrow. Przyszla wiec do misji i powiedziala proboszczowi, ze zmarl jej ojciec, ten najlepszy katechista. Ksiadz probossz bardzo sie przejal i powiedzial mi, ze pojedzie odwiedzic rodzine i odwiezie dziewczyne do domu. Jechal tam pograzony w smutku i zalobie. Zaparkowal samochod przed jego domem. Zanim wysiadl z samochodu juz na jego powitanie szedl „niby zmarly katechista”.Katechista byl zaskoczony niespodziewana wizyta proboszcza, lecz proboszcz byl jeszcze bardziej zaszokowany zmartwychwstalym katechista. W miedzyczasie dziewczyna szybko zniknela w wiosce. Ona nie bala sie tradu tylko pobicia przez ojca, bo juz nieraz zdzielil ja swoja kula, za takie oszostwa.
Dzisiaj misjonarze juz coraz rzadziej spotkaja sie z tradem. I takie spotkanie nie sa juz tak niebezpieczne jak byly dawniej. Ludzie z zaleczonym tradem mieszkaja w tych samych wioskach co chorzy na trad. Kilka lat temu pracowalem w innej parafii, gdzie byla rodzina tredowata. Mieszkali trazem przez wiele lat. Mogli byc w wieku 70 lat. Byli katolikami, lecz me mieli slubu koscielnego, a chcieli zaczac przyjmowac Komunie Swieta. Chcialem im pomoc i zaproponowalem slub w naszym kosciele, i nawet w ich wiosce. Oni odpowiedzieli, ze to nie takie proste. Nie wiedzilem gdzie tkwi problem. Powiedzieli mi, ze sasiedzi nie zgadzaja sie na ich slub, bo on nie zaplacil „lobola”, czyli oplaty kilku krow za swoja wybranke. Sasiedzi mi mowili, ze taka jest tradycja i jej nie da sie zmienic. Coz biedny tredowaty dziadek musi zapracowac na kilka krow. Nawet trad nie zmienil ich twardej tradycji.