Zaraz na poczatku mojej pracy misyjnej nasz byly prowincjal doradzil nam, aby miec taki dzien, najlepiej poniedzialek. Byla to bardzo madra rada z ktorej korzystam do dzisiaj. Poczatkowo wyjezdzalem nad rzeke, gdzie siedzialem, czytalem jakies czasopisma, podziwialem piekna nature i troche spalem uwazajac na krokodyle. Wtedy nawet nie mialem dobrej wedki i wedkowania nie traktowalem powaznie. Po pewnym czasie zaczalem wozic ze soba wedke i czasami troche nia sie bawilem. Raczej niewiele lowilem. Pozniej kilka razy udalo sie mi zlowic jakas rybke. W ten sposob moj odpoczynek powoli przeradzal sie w lowienie rybek. Rzadziej czytalem, a czesciej rybki lapalem i podziwialem dzikie zwierzeta. Z czasem na moje wspolne wyprawy zabieralem ministrantow, niekiedy jakiegos ksiedza lub siostre. Jednym sie to podobalo, inni takie safari nazywali po angielsku „suffering” czyli cierpienie. I jedna wyprawa ze mna wystarczala im na dlugie lata. Bo niemalze mieli zawal serca po jakims spotkaniu z dzikim zwierzeciem. Ci co im sie podobalo to rowniez probowali szczescia w lowieniu rybek. Mialem kilku bardzo dobrych wedkarzy.
Dlaczego nigdy nie nazywalem tego wedkowaniem? Bo to nie jest typowe wedkowanie jak w wielu krajach na swiecie. Tutaj laczymy wedkowanie z podziwianiem natury, chodzeniem obok sloni, bawolow, zyraf i innych cudownych zwierzat. Niekiedy przechodzimy obok nich na wyciagniecie dloni. Kapiemy sie z hipciami i krokodylami. Jednego dnia my przeganimy slonie, a innego one nas gonia. Bawimy sie z malpkami i od wezy z daleka sie trzymamy. Robimy super zdjecia i podziwiamy ladne widoki. Oczywiscie nasza bronia jest wedka i dobre nogi do biegania. Zawsze dzien zawierzamy Bogu i jego aniolom strozom. I to dziala. Przy tych wszystkich atrakcjach dosc czesto rzucamy blacha i wyciagamy ladne rybki. Normalnie nasza lodowka zawsze jest wypelniona rybkami. A jemy rybki conajmniej dwa razy w tygodniu. Mozna wiec odpoczywac i jednoczesnie wspierac nasza kuchnie misyjna. Kilka lat temu bawilem sie w liczenie rybek. Zazwyczaj liczba przewijala sie pomiedzy 15 i 30 dziennie. A gdy byl dzien lowienia sumow to lowilem ich okolo 100 kg dziennie. Po tak przezytym dniu moglem byc fizycznie zmeczony, ale psychicznie niesamowicie odprezony. W czasie wielu lat takiego safari trafialy sie mi roznego rodzaju rybki i inne rzeczy wprost trudne do uwierzenia. Komus bedzie trudno uwierzyc co mozna znalezc na safari i wyciagnac z rzeki. Podczas safari trafialy sie mi: kajaki, wiosla, roznego rodzaju dobre butelki, cala skrzynka na napoje, 200 litrowa beczka na paliwo, duzo roznych w dobrym stanie pojemnikow, przerozne czesci garderoby, skarbonka na pieniadze (niestety juz oprozniona), poduszki i koce, sprzet wedkarski zgubiony przez innych wedkarzy, duzo sprzetu metalowego wspanialego do domowego uzytku, roznej wielkosci deski, noze, siekiery, siedzenia, dekoracje do domu, przerozne buty, a ostatnio zachaczylem i wyciagnalem z wody w dobrym stanie damski bucik. Byla tam cala masa innych rzeczy o ktorych juz nie pamietam. Wiekszosc z tych rzeczy trafila do naszej misji i znalazla w niej ponowny dobry uzytek. Oczywiscie nie damski bucik, ktory pozosatal nad rzeka dla innego szczesliwego uczestnika safari.
Teraz ktos moze latwiej zrozumiec czym jest nasze wedkowanie na safari, czy tez safari polaczone z wedkowaniem. Latwo to polubic i miec wspaniala przygode. Zapraszam.