Przed korona kiedy jeszcze mieszkalem w miescie w Livingstonie dokladnie od wyjscia z mojego domu w Zambii do wyladowania w Warszawie nie bylo dluzej niz 24 godziny. Po koronie I przejsciu do pracy w glebokim buszu podroz w jedna strone trwala ponad trzy dni, a podroz powrotna ponad piec dni.
Mialem duzo przesiadek I dluzszych przerw na lotniskach.Pierwsza czesc podrozy z mojej misji w buszy, gdzie jest nawet nie za duza odlglosc bo tylko 140 kilometrow trwala jedna trzecia czasu glownego przelotu, bo ponad cztery godziny. Droga ta juz prawidlowo nie powinna byc nazywana droga ma bardzo duzo dziur, a mmoznaby powiedzic malych rzeczek. Niektore dziury sa prawie dwa metry glebokie. Gdyby tak policzyc ile razy trzeba zmieniac biegi w ciagu drogi to napewno ponad tysiac razy. Jest to innego rodzaju safari.
Z Livingstonu musialem wyjechac juz o 3-ciej rano samochodem do stolicy, zeby zdazyc na samolot, ktory odlatywal o 15-tej. Bo wiadomo przy koronie trzeba byc trzy godziny wczesniej na lotnisku. A wlasciwie to trudno bylo powiedziec gdzie jest ta korona. W Zambii, w Lusace na lotnisku kazali nam zakladac maski, ale zbyt mocno na to nie naciskali. W RPA byl bardzo srogi wymog I kazdy musial chodzic w masce. W Arabii Sudyjskiej tylko nam doradzali, ze lepiej chodzic w masce. Kiedy przylecialem do Warszawy to juz nikogo nie znalazlem w masce. Natomiast wylatujac z Warszawy kazli nam zakladac maski. Ciekawe ladujac nie sa potrzebne, a wylatujac sa potrzebne. Jak szybko te powietrze sie zmienilo.
W drodze powrotnej pol dnia jechalismy na lotnisko. Pozniej mialem bardzo dluga przerwa na kolejny samolot w Dubaju. Natomiast w Johanesburgu w RPA na przejscie z samolotu do samoltu mialem dwie godziny lecz zabraklo jednej minuty zeby zdazyc na kolejny samolot. Wlasciwie to ona byla tylko panie z odprawy pokazaly swoja rasistowska twarz I gdy podchodzilem do odprawy poprostu odeszly pokazujac mi ze sie spoznilem. Moje krzyki I prosby na nic sie nie zdaly. Samolot po wyladowaniu kolowal prawie pol godziny, potem bylo dlugie I mozolne wychodzenie z samolotu I kolejnych kilka sprawdzen jeszcze bardziej opznilo czas na dojscie do kolejnego samolotu. Od razu wiedzialem, ze to dopiero poczatek problemow. I tak bylo. Linia ktora lecialem byla podrzedna do linii glownej Emiratow i trzeba bylo dlugo ich szukac, a pozniej wszystko wyjasniac i szukac samolotu zastepczego. W koncu byl samolot, ale bagaze sie pogubily. I jedna firma skladala na druga. Po przylocie do Lusaki w Zambii oczywiscie nie bylo dwoch bagazy glownych. Pozostaly tylko obietnice. Znajac zycie w Zambii I oficjalna prace roznych urzednikow mialem duzo watpliwosci czy kiedykolwiek je znajde. Bylo tam sporo moich oosbistych rzeczy I oczywiscie polskie kielbaski I zupki, ktorych tutaj nie mamy. Rzecza jednak najwazniejsza byl moj krzyz misyjny ktory zazwyczaj wkladam do glownego bagazu, bo na niektorych odprawach uwazaja ze moze byc niebezpieczny w czasie podrozy. Poszukiwania bagazu trwaly dwa dni. Pierwszy bagaz ten wazniejszy dotarl pierwszego dnia I co ciekawe w calosci. Na drugi trzeba bylo czekac kolejna dobe. Na szczescie dotarl I tez w calosci. To dopiero byla radosc ujrzec swoj bagaz po trzech dniach poszukiwan.
Teraz pozostalo kolejne piec godzin drogi buszowej. Moglem jednak jechac zrelaksowany, bo wszystko sie odnalazlo. A co najwazniejsze; jak to mowia bagaz mozna kupic nowy, ale zycia nie da sie nowego kupic. Nalezy przede wszystkim dziekowac, za szczesliwa podroz, ktora tym razem trwala az piec dni. Byla to najdluzsza podroz ze wszystkich dotychczas moich podrozy samolotem.