
Pewna kobieta zadzwonila mu gdzies okolo polnocy i mowi, ze ma powazne problemy dochowe i musi natychmiast spotkac sie z ksiedzem. Na co on odpowiada, ze o tej porze to niemozliwe, moze poczeka do rana. Ostatecznie zgodzila sie. Ale za godzine ponownie dzwoni i mowi, ze to powazna sprawa i musi natychmiast przyjsc. On daje jej rozne rady, ona nie daje sie latwo przekonac. W koncu zgodzila sie poczekac do rana. Ksiadz juz myslal, ze teraz do rana zasnie. Ale to bylo tylko takie ciche pragnienie. O trzeciej nad ranem ponownie telefon i znow ta sama kobieta z problemami. Mowi, ze tak ja duchy mecza, ze nie moze juz wytrzymac i musi przyjsc natychmiast po modlitwe i blogoslawienstwo do ksiedza, bo rano moze byc za pozno. Biedny ksiadz pada ze zmeczenia, ale probuje ponownie spokojnie ja przekonac, ze i na odleglosc sie pomodli za nia i to pomoze. Nielatwo daje sie uspokoic, ale ostatecznie ksiadz pomodlil sie przez telefon i kobieta odlozyla sluchawke. Widac duchy byly spokojne tylko przez krotki czas. Ponownie telefon dzwoni i mowi, ze za chwile wychodzi z domu, bo nie moze juz dluzej wytrzymac z tymi duchami. Ja duchy mecza, a ona meczy ksiedza. Tym razem ksiadz przedstawia bardzo mocne racjonalne argumenty i mowi, ze juz niewiele czasu pozostalo do rano to napewno wytrzyma, a jak nie to moze zaczac przygotowywac sniadanie, albo jakies sprzatanie. Tego typu argumenty ostatecznie ja przkonaly i obiecala poczekac do switu. Kiedy ten swit juz zawital to ponownie zadzwonila i mowi, ze jest teraz zmeczona i bedzie spac, wiec nie przyjdzie rano. Coz ksiadz mogl na to powiedziec?
Dwa tygodnie temu jechala do mnie Grupa neokatechmenalna ze swoim ksiedzem. Zamowili u nas nocleg na trzy noce. Kilka razy dzwonili i potwierdzali swoj program. W dniu przyjazdu rano zadzwonil do mnie ten ksiadz i mowil, ze przyjada wieczorem. Odpowiedzialem dobrze bede czekac. Blisko polnocy nadeszla wiadomosc, ze sa okolo 400 kilometrow od Livingstonu. Odpowiedzialem, ze jak dojade to niechaj zadzwonia to otworze. O godzinie drugiej nad ranem dzonia, ze zlapali gume w kole i naprawiaja. Probuje odpowiedziec spokojnie to niechaj naprawiaja. I spie dalej czekajc na ich dojazd. Okolo czwartej na ranem kolejny telefon, ze zostalo im okolo 50 kilometrow do Livingstonu. Probuje spokojnie odpowiedziec, ze jak dojada to dadza mi znac. Myslalem, ze w koncu zrozumieli. Niestety zanim dojechali to jeszcze raz musieli zadzwonic i ostatecznie blisko piatej nad ranem dojechali. Dla nich z trzech nocy zrobily sie tylko dwie, i mi tez cala noc ukradli. Czyz nie wspanilomyslni goscie? Oczywiscie goraco ich przywitalem, pokazalem pokoje i zyczylem im dobrej, ale krotkiej nocy.