W tym roku do jedenastu kandydatow, ktorym udalo sie zarejestrowac swoja kandydature dolaczyl pewien samozwaniec. Nie udalo sie mu zarejestrowac, bo nie mial wystarczjacej liczby zwolennikow i pieniedzy, ale narobil duzo halasu wookol siebie i stal sie bardzo popularny. Chcial byc prezydentem dla biedakow i wszyscy jego zwolennicy powinni byc biedni tak jak on. Mieszka on na wiosce, w hatce oblepionej glina i kryta sloma, w srodku nie ma lozka, tylko mizerny materac i kilka garnkow. Na zewnatrz ma kilka kur i maly ogrod. Obecnie zyje sam, ale przez krotki czas mial biala zone, ktora od niego uciekla. Kiedy coraz glosniej mowil, ze chce byc nowym prezydentem wiele stacji telewizyjnych odwiedzilo jego dom. Stal sie bardzo popularny. Tuz przed wyborami gdy bylo wiadomo, ze na listach do glosowania nie ma jego imienia mowil do swoich zwolennikow: „Kiedy pojdziecie glosowac i nie znjdziecie tam mojego nazwiska to dorysujcie tam jedna wiecej kratke i napiszcie moje nazwisko, bo oni pewnie zpomnili napisac moje nazwisko ale my i tak wygramy”.
W tym roku ja rowniez robilem kampanie wyborcza. Tydzien przed wyborami na poczatku mojego kazania w katedrze oficjalnie oglosilem moja kampanie wyborcza i zapytalem wiernych, czy mnie popieraja. Najpierw byla wielka konsternacja, lecz pozniej wielki entyzjazm i radosc uczestniczenia w mojej kampanii wyborczej. Wowczas zapytalem czy wiedza dla kogo robie kampanie wyborcza? Wiele glosow szybko sie pojawilo mowiac, ze robie to dla Jezusa. Zgodzilem sie z nimi i poprosilem o wielkie wsparcie w modlitwie o nowych kaplanow, siostry i braci miejscowych. Jak tez o modlitwe o pokoj i gotowosc zaakceptowania tego, ktory wygra wybory. Dzieki Bogu po wyborach bylo w miare spokojnie, a wygrana partia swietowalo cala noc po ogloszeniu wynikow okolo polnocy. Miejmy nadzieje, ze te 1,5 roku przed normalnymi wyborami w 2016 bedzie czasem na realizacje danych obietnic, a nie na przygotowanie do kolejnych wyborow.