Od poczatku wiedzialem, ze bedzie tam duzo wyzwan. Wierzylem mocno w laske Pana ktory powolal mnie do pracy misyjnej jak rowniez wiedzialem, ze moje doswiadczenie misyjne powinno ktoregos dnia przyniesc owoce. Misja ta pod wielomo wzgledami byla przez wiele lat bardzo mocno zaniedbana. Pracowali tam glownie Indonezyjczycy, ktorzy wyszli z glebokiego buszu i przyszli do podobnego buszu. Wiec czego mozna bylo spodziewac sie po nich. Nawet sam biskup miejscowy, juz Zambijczyk powiedzial, ze oni zamiast podnosic standarty zycia ludzi miejscowych nie tylko znizyli sie do ich poziomu, ale poszli jeszcze nizej.
Od poczatku zaczely sie bardzo duze zmiany. Prawie przez dwa miesiace ciezko pracowalem z grupa okolo 6 ludzi, ktorych ciagle szkolilem. Wspolnymi silami probowalismy poprawic warunki zycia na tej misji.
Dzisiaj moge powiedziec, ze duzo udalo sie zmienic, ale rowniez przekonac sie, ze nie wszystko da sie zmienic w krotkim czasie. Jest ze mna misjonarz z Ghany, czyli Afrykanczyk, ktory dosc uwaznie obserwowal moje poczynania i wielokrotnie nie dowierzal, ze moje wysilki moga zakonczyc sie sukcesem. Przyszedl on na te misje juz ponad 1,5 roku przede mna. Byl tam z Indonezyjczykiem i nie widzial szans na zadne zmiany. W krotkim czasie dal sobie spokoj.
Zaczalem od naszego garazu, ktory mial dosyc plaski dach i nie do konca bylo wiadomo w ktora strone woda miala splywac. Byly tam w srodku golebie i wszystko inne co dalo sie zmiescic pokryte gowienkami golebi. Nie latwo bylo te golebie przeniesc w inne miejsce bo mocno sie tam zadomowily. Po zmianie poziomu dachu golebie musialy ostatecznie pogodzic sie z nowym miejscem. Tylko jeden byl bardzo mocno uparty, wiec ktoregos dnia poszedl do garnka i byl spokoj.
Trzy pieski nigdy nie byly na lancuchu, wiec ludzie mocno ich sie bali i niektorzy tylko z daleka krzyczeli, ze mieli cos do ksiedza i ksiadz musial isc daleko do drugiej furtki. Pewien piesek byl tam ponad 10 lat i nikt nie byl w stanie zalozyc mu paska na szyje i uczepic. Nwet nasz stroz, ktory go karmil przez 6 lat. Dawalem im 10 dolarow za jego uwiazanie, ale nikt sie nie odwazyl. Ostatecznie uzylem polskich sztuczek i piesek wyladowal na lancuchu poraz pierwszy w zyciu i do dzisiaj na nim pozostaje. Ludzie nie mogli uwiezyc, ze to bylo mozliwe.
Pozniej zajelismy sie naszymi plotami w ktorym byl duzo roznych przejsc i ludzie z jednego konca miasteczka szli na drugi przez nasz plac, a niektorzy nawet szli tedy na swoje pole. Zalatalismy dziury i zrobilismy nowa brame, wszystkie drogi skonczyly sie na zewnatrz misji. Teraz przyszedl czas na kury, kozy i osoly. Najdluzej zeszlo nam z kurami, bo ciagle znajdowaly jakas dziure, a na rosol nie mozna tutaj zabijac bo wszystko jest pod prawem krola. Ale i tak na jedna zlamalem prawo krola.
Po tych wszystkich zmianach przyszedl czas na pewne zmiany w naszej pracy misyjnej. Na pierwszy ogien poszli robotnicy, ktorzy wiedzieli ze nie potrafia dostosowac sie do nowego porzadku, a zwlaszcza ze niektorzy mieli problem z alkoholem. Pozostala tylko jedna kobietka, ktora szybko dostostosowala sie do naszej muzyczki i tanczy tak jak gramy.
Nieco gorzej jest w naszych kapliczkach, ktorych mamy 11 i na glownej misji. Ludzie tam latami robili to co im sie podobalo. Wiec kiedy zaczelismy wporwadzac nowe zmiany to dlugo nie mogli uwierzyc, ze to na powazne. Mysleli ze nadal jest dawny porzadek i tylko zartujemy. Teraz juz wiekszosc wie, ze ciagle cos sie zmienia, ale nie potrafia do tego dostosowac sie. Mowia, ze latami tak wlasnie rozne rzeczy robili i to stalo sie dla nich normalne. A to co my chcemy wprowadzac to jest nie normalne. Na szczescie bardzo dobrze rozmumiemy sie z Ghanczykiem i oni nie maja do kogo uciekac, bo oto nasz Murzynek mysli i dziala podobnie do bialego misjonarza. Jednak nie jest to takie latwe. Ludzka nature chyba jes najtrudniejsza do wszelkich zmian. Ale nie poddajemy sie i ktoregos dnia to co dla nich jest nie normalne stanie sie normalne.