Odwiedzalem te misje wielokrotnie, bo tam mielismy rozne spotkania, jak tez organizowalem tam roznego rodzaju spotkania dla mlodziezy I programy biblijne, wiec znalem to miejsce bardzo dobrze. Kiedy tam pojechalem na stale ciagle czulem jakby to byla tylko wizyta. A tym bardziej ze to miejsce wymagalo ogromnego remontu I wielu zmian, rowniez pastoralnych. Sciagnalem kilku znajomych fachowcow z Livingstonu i kilku miejscowych ludzi bylo na przeszkoleniu. I tak przez dobre trzy miesiace bylem prawie w 95 procentach budowniczym a tylko w kilku procentach ksiedzem mijonarzem. Wielu parafianom ciagle powtarzalem, ze ja nie czuje ze tutaj jestem. Czuje sie jak tylko ten odwiedzajacy, ktory za kilka dni wyjedzie. Ludzie mi mowili: “nie ty jestes u siebie w domu”. Ten dom nie byl moim domem, normalnie tego nie czulem, a nawet nie mialem za duzo czasu aby o tym myslec, bo oprocz remontow normalna praca duszpasterska sie odbywala. Na szczescie ksiadz ze mna pracujacy z Ghany duzo mi pomagal I wiele rzeczy zalatwial.
Od dobrego miesiaca mam duzo wiecej czasu dla siebie, aby nadrobic rozne zaleglosci I w koncu poczuc sie jak w domu. Nadal rozne prace remontowe prowadzimy lecz tylko to co konieczne I na biezaco. Teraz moge powiedziec, ze jestem w dobrych 70 procentach ksiedzem misionarzem, a reszta pozostaje nadal na dogrywanie roznych spraw zwiazanych z lepszym funkcjonowaniem naszej misji.
W kosciele I w salce parafialnej juz wszystkie szyby powstwialismy, okna I drzwi sie zamykaja. Tanki przy studni glebionwej sa czyste I mamy wspaniala wode, ktora mozna pic nawet bez przegotowywania. Nie trzeba kilka razy na dzien wlaczac I wylaczac pompy, bo mamy automatyczny wylacznik, ktory dziala I dobrze sie sprawdza. Nie ma potrzeby ciaglego pilnowania, czy woda w tanku sie nie przelewa, czy tez o polnocy pompowac wode bo sie wlasnie skonczyla. Pieski, golebie I koty znaja swoje miejsce. Ludzie juz sie nie boja do nas przychodzic bo wiedza, ze nasze pieski w ciagu dnia sa uczepione. Krowom, oslom I roznym innym zwierzetom od roznych sasiadow skonczyla sie wiza wejsciowa na nasz teren. Obecnie tylko chodza dookola plotu na zewnatrz. Dziwia sie ze nie moga wejsc do naszego ogrodu jak dwniej. Mamy rowniez zielony domek na zewnarrz na odpoczynek, dobra kawe I modlitwe. Dookola niego przez caly dzien mozna obserwowac przerozne gatunki ptakow. Niektorzy Werbisci sie smieja, ze w Ameryce jest Bialy Dom, a u nas Zielony Dom. Obok niego jest male oczko, ktore zostalo przerobione z wysypiska na smieci. Wcale nie znaczy ze teraz nie ma lepszego miejsca na smiecie I lataja dookola misji. Mamy na smiecie inne miejsce, bo przeciez nie mozna odpoczywac na wysypisku smieci. Obecnie tutaj wszystko ma swoje miejsce I porzadek. Kiedy kilka tygodni temu odwiedzil nas nasz przelozony to szef Rady Parafialnej mu powiedzial: “prosze ksiedza teraz u nas jest porzadek I kazdy zna swoje miejsce…”. Nic dodac nic ujac. Teraz coraz bardziej czuje sie, ze jestem tutaj gospodarzem, a nie gosciem.