Tutaj chcialbym przytoczyc kilka radosnych sytuacji z jej zycia. Oczywiscie bylo ich bardzo duzo, ale te utkwily mi bardziej w pamieci, a tym bardziej, ze przez prawie 30 lat dzielila nas odleglosc ponad 10 tysiecy kilometrow. Byly tylko 3 miesieczne spotkania co trzy lata. I oczywiscie trzy lata spedzone blizej domu, blizej rodziny, a szczegolnie blizej Anki podczas mojej przerwy misyjnej w Polsce. Oczywiscie jej maz i dwie corki mogliby przytoczyc tutaj o wiele wiecej roznych historii z jej zycia. Napewno miala swoje slabosci, ale o zmarlych nie mowi sie zle, tylko dobrze jak mowi polskie przyslowie. Dlatego chce spojrzec pozytywnie, radosnie i z wiara na jej zycie.
W naszym domu Anka umiala zartowac i zabawiac innych. Stad wielu jej przyjaciol i znajomych czesto odwiedzalo nasz dom. Wtedy widzielismy ich pelnych radosci i z jej pokoju prawie caly czas dochodzily salwy smiechu. Radosc przychodzila jej bardzo naturalnie.
Za nim wstapilem do seminarium razem bylismy na kilku zabawach, bo ona lubila bardzo tanczyc. Byla sobota, akurat bylem z wojska na wakacjach. Anka chciala jechac do Kostomlot (okolo 5km od nas) na zabawe, bo tam byla umowiona. Nie mielismy autobusu, takze rowery nie ddzialaly najlepiej. Natomiast byl motor w ktorym swiatlo nie dzialalo i mial sprawne tylko dwa biegi. Moja siostra zaproponowala, ze pojedziemy motorem, ona bedzie swiecila mi lampka i jakos dojedziemy. Pelni radosci ruszylismy w zwariowana podroz. Kilomater przed naszym celem policja na motorze kontrolowala pojazdy. Wiadomo, ze nasz motor nie przeszedlby kontroli. Wtedy Anka mi podpowiedziala: „gazu”. Tak zrobilem i na miejscu wmieszalismy sie w tlum, tak ze policja nie byla w stanie nas odnalezc, a motor wcisnelismy do najblizszego sasiada. Byla wspaniala zabawa i przezycia pozostaly zywe do dzisiaj.
Pamietam moj wyjazd do seminarium. Anka wyszla na pociag, ktory przejezdzal przez jej miejsce pracy i zamieszkania w tamtym czasie. Zapytala mnie przed odjazdem: jakim chcialbym byc kaplanem. Odpowiedzialem; naturalnym i radosnym. I chyba to sie mi udalo i udaje do dzisiaj. Pewnie ci co mnie znaja to mogliby to potwierdzic. Wspolnie uzupelnialismy sie nasza radoscia.
Juz w czasie mojego pobytu w seminarium ona tracila powoli sily i wzrok stawal sie coraz slabszy. Mimo wszystko byla na moich swieceniach. Natomiast zbyt slabo uczestniczyla w przygotowaniach do mojej primicji. Z tego powodu bylem nieco nie pocieszony. Wtedy nie wiedzialem dokladnie przyczyny jej slabosci i ze juz wtedy rozsiane stwardnienie robilo swoje. Primicje byly udane, a nastepnego dnia bylo sporo sprzatania. Wtedy Anka zaaangazowala sie o wiele bardziej we wspolna prace. Wsrod moich gosci byla wspaniala rodzinka ze Slaska. Jeden z tych Slazakow byl bardzo radosnym panem i duzo zartowal. Moja siostra probowala odpowiedac na jego zarty chociaz nie potrafila dokladnie zrozumiec slaskiego. Wiec smiala sie udajac tylko ze rozumie jego zarty.W pewnym momencie mnie zapytala: a oni to z Polski czy z zagranicy. Odpowiedzialem z usmiechem ze to taka inna Polska.
Pamietam w czasie jednym z moich wakacji poprosila mnie o wyjazd do Lichenia. W wielu swietych miejscach szukala pomocy u Boga. Mielismy tylko malucha. Caly byl naladowany bagazami i dziecmi. Kazde dziecko chcialo jechac i obiecalo ze wytrzyma w takim tloku wraz z bagazami. Juz przed Warszawa niewygoda robila swoje. Byl pomysl, aby znalezc bagaznik na samochod. I Anka go gdzies na poboczu w garazu wypatrzyla. Bagaznik szybko znalazl sie na gorze samochodu i dalej podrozowalo sie przyjemnie i radosnie. W pewnym momencie zauwazylem, ze paliwo nam sie konczy, a stacji paliwowych bylo bardzo malo w malych miejscowosciach w tamtym czasie. Na najblizszej nie bylo paliwo, kolejna byla zamknieta, nastepna widzielismy z daleka, ale paliwo coraz bardziej konczylo sie. Gdzies 100 metrow przed stacja paliwowa samochod zgasl, ale na szczescie tam bylo troche z gory i samochod dokladnie zatrzymal sie przy stacji na ktorej bylo paliwo. Wprost nie do uwierzenia. Moze dlatego, ze to byla podroz mojej siostry, ktora podczas podrozy ciagle przypominala nam o modlitwie. Nawet mi mowila; „jak to ty ksiadz i modlisz sie tak rzadko..” Usmiechalem sie i mowilem, ze modle sie w sercu”. W Licheniu byla dosc zabawna sytuacja, bo Anka nie miala pieniedzy, a chciala zamowic Msze Swieta za mnie, wiec dalem jej pieniadze i co wiecej ja pozniej ta Msze odprawialem. Mowilem jej ze ja za siebie to Msze Swieta sam zamowie i za darmo odprawie. Wtedy bardzo dlugo radosnie sie smiala.
Rowniez kiedy choroba byla juz dosc mocno zaawansowana i byla w Osrodku dla niepelnosprawnych w Kozuli nadal usmiech nie znikal z jej twarzy. Ci co ja odwiedzali to dobrze o tym wiedza.Trafialy sie jej w pokoju rozne radosne sasiadki. Jedna miala duzo chlopcow co sie wokol niej krecili i do pokoju do niej wchodzili. Wowczas ona umiala z nimi zazartowac. Inna sasiadka byla w podobnej sytuacji do Anki. Nie byla w stanie sie poruszac, ale za to ustami przebierala caly czas. Zawsze gdy z moja siostra rozmawialem to ona powtarzala nasza rozmowe w bardzo zabawny sposob, ze wspolnie doskonale bawilismy sie. I chyba o to chodzilo, zeby pocieszyc ja w chorobie.
Roznych zabawnych historii bylo bardzo duzo i ci co Anke znali to pewnie niejedna mogliby tutaj przytoczyc. Dla calej naszej rodziny i wszystkich bliskich przyjaciol i znajomych pozostawila przyklad jak mozna byc radosnym nawet w bardzo ciezkiej chorobie.