Nieco inaczej wyglada swiat zwierzat. Tutaj granice nie istnieja. Bo kiedy klusownicy w Zambii bardziej poluja na slonie to one uciekaja do Zimbabwe, a gdy w Zimbabwe ludzie nie daja im spokoju, to ida dalej do Botswany, czy Namibii. Nie potrzebuja ani wizy, ani paszportu.
Niedaleko od Livingstonu w narodowym parku, gdzie dawniej miałem z mlodzieza roznego rodzaje rekolekcje i pikniki, nagle powstal Lodge. Wlasciciel Lodgu nie chcial widziec nikogo w poblizu. A ponieważ to jest park narodowy wiec nie mogl go ogrodzic. Również chcial, aby dzikie zwierzeta były blisko lodgu dla turystow. Miejsce, które dawniej uzywalem dla spotkan z mlodzieza stalo się jego wlasnoscia, chociaz prawnie tak nie było. Wiec kiedy udawalem się na safari i na polow rybek to nadal tam organizowalem maly picknik z przygotowaniem rybek na obiad. Wlasciciel probowal nas przegonic, ale nadaremnie. W koncu przyslal zolnierza z ochrony parku, aby nas przegonil. Ten okazal się moim dobrym znajomym. I nie wiedzial kogo sluchac. Powiedzialem mu, żeby mi powiedzial, gdzie się konczy jego Lodge, a gdzie zaczyna wolny park. Na to odpowiedzial, ze nie ma takiej granicy. Wiec pytam gdzie jest problem. Chcac mieć spokoj, wiec poprosil nas aby przesunac się 200 metrow dalej. Wtedy zapytalem, a czy tam już będziemy wolni, czy tam już skonczy się granica z Lodgem. Zapewnil mi ze tak. No i mamy spokoj już przez ostatnie piec lat. A w poblizu Logdu i tak lapiemy rybki, bo one nie znaja granicy.
Również przez wiele lat była ostra dyskusja i przepychanki o mala wysepke pomiedzy Botswana i Namibia. Nikt nie chcial zrezygnowac z wysepki na ktorej nie było prawie nic, poza tym ze czasami tam pojawialy się dzikie zwierzeta na krotko. Ostatecznie sprawa trafila do miedzynarodowego Trybunalu. Ten wyslal specjalna delagacje, aby ustalila granice. Z jednej i z drugiej strony wysepki przeplywala ta sama rzeka Chobe. Tylko z jednej strony była gleboka i nigdy nie wysychala, a z drugiej strony była o wiele plytsza, i w porze suchej wieksza czesc rzeki wysychala. W koncu miedzynarodowy sad zadecydowal, ze należy ona do Botswany. I granica będzie na tej wiekszej rzece. Oczywiście Namibia była niepocieszona, bo chciala ja mieć na tej mniejszej rzece. Wyspa nazywa się Sedudu i od kilku lat granica tam wytyczona przeszla do historii.
Tydzien temu ponownie doswiadczylem niesamowitej sytuacji na temat granicy. Ponownie ta sama rzeka Chobe i spor pomiedzy Namibia i Botswana. Pojechalem tam na rybki. Ponieważ byłem w Botswanie to samochod postawilem przy rzece na terenie Botswany. Wielokrotnie rybki lowilem po obu stronach rzeki i nigdy się tym nie przejmowalem.Wybieralem zazwyczaj ta strone rzeki z ktorej braly lepiej, a u gory był most po którym latwo można było przejsc na druga strone. Tego dnia nad już prawie wysychajaca rzeka, albo duzym zbiornikiem pojawila się prawie cala wioska ludzi z Namibii. Niemalze nie było miejsca gdzie zarzucic wedki dookoła zbiornika. Jakos wcisnalem się pomiedzy wedkarzy i z radoscia lowilismy wspolnie ryby. Poniwaz miałem wiecej roznych przynent, wiec w krotkim czasie prowdzielm w liczbie zlapanych sumow. Inni wedkarze powoli uznawali mnie za czarownika, a byłem jedynym bialym w calej grupie. W pewnym momecie wszyscy wedkarze dookoła mnie zaczeli szybko uciekac na druga strone rzeki. Pytalem czy to slonie ida, czy bawoly? Nikt nie odpowiadal tylko biegl czym szybciej. Szybko wyskoczylem na gore, aby poznac przyczyne tej ucieczki. Zobaczylem w poblizu dwoch zolnierzy z bronia z parku botswanskiego. Zlapali jednego Namibijczyka. I dlugo z nim dyskutowali, zanim pozwolili mu pojsc na druga strone rzeki. Na stronie botswanskiej pozostalem sam. Zolnierze nawet do mnie nie podchodzili, bo widzieli ze skoro nie uciekam, to pewnie wiem, gdzie jest granica. Teraz miałem bardzo duzo miejsca do polowu, a z drugiej strony był niesamowity tlok. Ta rzeka wytyczajaca granice w tym miejscu od kilku miesiecy już wysychala. Wygladalo to bardzo zabawnie ja jedyny bialy po stronie botswanskiej, a reszta samych czarnych po stronie namibijskiej. Dawniej nawet krowy z Namibii pasly się po stronie Botswany, ale tego dnia pastuchy bardzo uwaznie pilnowaly krow, żeby zadnej nie stracic przez zolnierzy z Botswany. Oni maja granice, a dla krow granica jest tam, gdzie jest lepsza trawa.